"Nasze miasto"
Spektakl w Teatrze Dramatycznym można nazwać pożegnaniem z tą instytucją Zbigniewa Zapasiewicza, któremu jednak reprezentacyjnej niegdyś sceny stolicy nie udało się dźwignąć z upadku. Ale chcę napisać o tej ostatniej premierze przede wszystkim ze względu na aktorstwo Zapasiewicza. "Nasze miasto" - w czasie, gdy odbyła się jego światowa prapremiera - luty 1938 r. było dramatem bardzo nowoczesnym i dobrze przyjętym przez krytykę i publiczność. Nowa była pewna umowność teatralna, brak scenografii. Mogła też podobać się sama koncepcja dramatu ukazującego senne amerykańskie miasteczko Grover's Corners między 1901 a 1913 rokiem, ale nie tylko z perspektywy żywych, lecz również tych, którzy odeszli na miejscowy cmentarz. Ten właśnie wątek relacji między żywymi i umarłymi wydaje mi się dziś najciekawszy w spektaklu. Wyraźnie nawiązuje do klasycznej już "Antologii Spoon River" Edgara Lee Mastersa. Zasadniczą barierą uniemożliwiającą wzajemne rozumienie, przenikanie żywych i umarłych - zdaje się mówić w swoim dramacie Thorton Wilder - jest kwestia świadomości. Umarli wiedzą wszystko, a żywi żyją w szczęśliwej nieświadomości.
Zapasiewicz gra w spektaklu kluczową rolę przewodnika - reżysera. To on z różnych miejsc ukazuje nam życie sennego miasteczka, tworzy świat teatralnej wyobraźni, wreszcie jest łącznikiem między dwoma światami. Choć cały dramat, sprawnie wyreżyserowany przez Pawła Pochwałę, trąci już dziś nieco starością - warto wybrać się dla tych kilku elementów.